BAJKA FANTASTYCZNIE ŚWIŃSKA

(UWAGA: czytasz na własną odpowiedzialność!
Przyjmować powoli, do-ocznie z dużą dawką poczucia humoru i autoironii. 
Dodatkowe wskazania:
www.swietoswini.siedlec.pl)

 

Andrew powoli budził się. 

Nie pamiętał co się dokładnie stało, na pewno stracił przytomność -  przeciążenia - pomyślał kiedy świadomość powoli wracała do normy. Potworny ból głowy nie pozwalał się skupić. Na głównym monitorze pojawił się komunikat; „System odzyskał sprawność po poważnym błędzie , wysłać raport?”. No tak, pomyślał, że wysyłanie raportu w tych okolicznościach byłoby idiotyzmem.  Odetchnął żyję a to na razie najważniejsze. Zabrał się do sprawdzania stanu technicznego statku. Nie jest źle  najważniejsze systemy po kolei dawały znać, że funkcjonują i mają się dobrze co rokowało optymistycznie przynajmniej na najbliższą przyszłość. A to było już dobrze.  Jedynie radio milczało uparcie. Nie niepokoił się tym jednak. Takie  rzeczy się zdarzały w kosmosie. Uspokojony miał teraz czas, aby spróbować sprawdzić prawdopodobną przyczynę awarii i pomyśleć o ratunku. Nie powinien oddalić się za bardzo, napędy główne choć dużej mocy nie pozwalały na manewrowanie w nadświetlnych prędkościach. Prawdopodobnie niewielka prorteburancja słoneczna sprawiła chwilowe zawieszenie  systemów w czasie przejścia do Tau-przestrzeni.  Nie było to już najważniejsze. Komputer sporządził raport niech teraz inżynierowie nad nim główkują. Andrew chciał już tylko wrócić do domu. Tam czekała jego ukochana Sara.  Miał dla kogo wracać. O tak. Szybko wprowadził dane nawigacyjne.  Statek  automatycznie obrał tam kurs.  Pilot poczuł się potwornie zmęczony.  

...

Południowe słońce paliło niemiłosiernie.  Żołnierze jednak karnie stali w szeregu, nawykli do twardej dyscypliny. Sierżant przeszedł zdecydowanym krokiem i stanął naprzeciwko nich. Nie potrwa to długo, na szczęście. Kadeci byli zadowoleni, bo pod materiałem mundurów mimo,  że dostosowanych do letnich upałów, zaczęły ściekać im strużki potu.
- Andrew Zucker! – głos sierżanta zabrzmiał zdecydowanie i głośno jak wystrzał. Oblizał wargi dodając – wystąp! 
Andrew do tej pory czujący się NIKIM  w grupie,  stał się nagle KIMŚ.  Przez moment nie mógł uwierzyć własnym uszom. Jako syn emigrantów z Polski niekoniecznie liczył  na tak duże wyróżnienie i to w drugim roku służby w pułku! Przez chwilę się wahał zastanawiając się czy aby na pewno nie śni, jednak zdecydowany kuksaniec kolegi z szeregu utwierdził go w przekonaniu, że  jednak to jawa. Wyprostował się jeszcze bardziej choć było już to prawie niemożliwe, i wystąpił krok naprzód.
- Zucker! – sierżant patrzył na chłopaka jak na ofiarę. – macie pecha w sztabie generalnym wybrali właśnie was! Choć osobiście nie rozumiem jak to możliwe. Hmm. 
W jego głosie pomimo tego, że silił się na złośliwość pobrzmiewała jednak nutka zazdrości pomieszanej z dumą. Andrew był wszak z jego pułku
- ten eksperyment to jedna wielka niewiadoma,  ci pieprzeni  jajogłowi sami nie wiedzą co wymyślili, dlatego pewnie znaleźli  takiego nędznego szczura jak wy, aby ... aby dać mu szansę  zostać bohaterem narodowym, gratuluje chłopcze jestem z ciebie dumny- nie kryjąc wzruszenia uciskał dłoń żołnierza - choć podejrzewam, że cało z tego nie wyjdziecie...

...

Sen trwał krótko, Andrew  zbudzony sygnałem odległościomierza  przetarł oczy. Widok ziemi zajmował już większość ekranu. Był zatem już  w domu.  Eksperyment zakończył się powodzeniem. Wrócił jak przewidywali uczeni.  Zaczął sobie wyobrażać owację tłumów co mile łechtało  próżną wyobraźnię.  Mógł teraz sobie pozwolić na  relaks. Mały pojazd wszedł na orbitęPilot wyłączył napęd. Dryfował teraz na wysokości równika. Spróbował nawiązać kontakt z bazą, dziwne to było, ponieważ  system informował, iż  radio  pokładowe działa bez zarzutu jednak sygnał żaden z ziemi nie docierał. Mijały godziny, pilot musiał podjąć decyzję o sprowadzeniu statku na ziemię, nie mógł latać tak w nieskończoność. Procedury lotu zakładały w przypadku  utraty łączności samodzielną decyzję, która tak czy inaczej zakładałaże  wart 80 mld dolarów statek wraca w  jako takim stanie  do właściciela,  czyli rządu USA. W tym wypadku jednak miejsce, w którym przyszłoby osadzić statek, było raczej nieprzewidywalne. Nie musiał się jednak o to martwić, służby  techniczne i tak sprowadziłyby go z każdego miejsca na ziemskim globie w ciągu kilku godzin. Przystąpił zatem do wykonania  ostatniego zadania. Był zdany tylko na siebie , ale był też doświadczonym pilotem, więc zachowywał spokój.  Delikatnie manewrując silnikami ustawił maszynę pod odpowiednim kątem i wprowadził  w opadający lot ślizgowy pod odpowiednim kątem. Jedynie tak mógł osiąść na powierzchni ziemi. Silniki  napędów kosmicznych były bowiem nieprzydatne w atmosferze.  Po osiągnięciu odpowiedniej wysokości uruchomi się automatycznie system spadochronów, które sprawią że pojazd  spokojnie i bezpiecznie osiądzie na powierzchni. Przynajmniej tak było w teorii. Nikt wcześniej tego nie próbował poza symulacjami. Pilot był jednak spokojny, miał tylko nadzieję, że lot zakończy się w jakimś przyzwoitym cywilizowanym miejscu i będzie mógł się jak najszybciej napić kawy, której brak zaczął mu doskwierać  po wielogodzinnym locie.

...

- Bezpieczny jak dziecinny wózeczek- Doktor zachichotał uradowany najwidoczniej z własnego dowcipu. Pogłaskał czule element konstrukcji. Statek, choć przedstawiał się  skromnie -  mały obły szary i naszpikowany najnowszą technologią -  Kosztował majątek  a sami twórcy nie byli pewni jego potencjalnych możliwości.
- 20 lat pracy poświęciłem temu cudowi technologii, ja i 126 kolegów fizyków, techników i konstruktorów -, kocham go bardziej niż własną rodzinę i wierzę w jego możliwości - Doktor  zaczynał się rozkręcać. Andrew przestawał słuchać zaglądając do kokpitu pilota. W  wyobraźni już leciał. Po roku ćwiczeń na symulatorach znał tę maszynę na pamięć, pozostało tylko wprowadzić teorię w życie.
- ...Tau-przestrzeń to  niesamowita szansa dla ludzkości i dla ciebie, te napędy zrewolucjonizują praktykę podróży kosmicznych, oddaję ci go teraz.  W twoje ręce, nie skrzywdź GO - oczy Doktora lśniły, a na czole pojawiły się kropelki potu.  Andrew  dopiero teraz zauważył,  że naukowiec ściska jego dłoń. Skrzywił się zniesmaczony....

...

- Rewolucja pieprzona! - Andrew klął namiętnie szukając ulgi emocjonalnej, teraz dopiero  wychodził stres.  Tuż po  wejściu w atmosferę statek dostał się w silną strefę turbulencji,  które zakłóciły założona trasę lotu. Teraz wyląduje naprawdę bóg wie gdzie, odwlekając perspektywę kawy z mlekiem i Sarą na deser na wiele, wiele godzin.  To  najbardziej go zirytowało, teraz już bezpieczny  prawie w domu.  Rakieta kołysała się delikatnie opadając na spadochronie.  Na dzień się już chyba nie załapię pomyślał widząc niedaleką linię terminatora.  Wiedział że wyląduje gdzieś w Europie, GPS jak i  inne przyrządy komunikacyjne zachowywał milczenie i nie pokazał żadnych danych, widocznie uległ uszkodzeniu podczas awarii.  Andrew z wysokości dostrzegał szaroburo zielone połacie lasów tu i ówdzie błyskała pośród nich cieniutka niteczka rzeki.  Wskazania wysokościomierza szybko się zmniejszały. Komputer zabezpieczył wizjery  zamykając  wszystkie osłony.  Pilot odcięty teraz od zewnętrznych bodźców czekał.   
Po kilku minutach silny wstrząs sprawił że po raz kolejny stracił przytomność.
Zachód słońca raził w oczy. Odwrócił głowę przed czerwonym blaskiem wpadającym przez otwarty luk.  Rześkie powietrze orzeźwiło go. Odetchnął głęboko odczuwając ulgę i napawając słodkawym zapachem lasu.  Czuł się dobrze lądowanie przebiegło pomyślnie. Pojazd osiadł  w lesie, Andrew podejrzewał że znalazł się  gdzieś na wschodzie Europy, a że było lato na tej półkuli przynajmniej nie musiał ,martwić się o to że będzie e zimno.  Uruchomił sygnalizację naprowadzającą ekipę ratunkową. Teraz pozostało mu tylko czekać aż przybędą. Poszedł sprawdzić okolicę.  Wokół rozciągał się sosnowy las jak okiem sięgnąć. Okolica płaska. Nigdzie śladu ludzi, pewnie to jedna z tych dzikich puszczy europejskich jakie jeszcze się trafiały w tym zakątku świata. Na razie postanowił nie oddalać się od statku żeby nie pobłądzić. Ktoś powinien się pojawić w przeciągu kilku godzin. Sieć satelitów oplatająca ziemie powinna już dawno wychwycić jego sygnał i przekazać do centrum. Dziwił go nieco brak odpowiedzi. Radio uparcie milczało  . Będą musieli to sprawdzić w przyszłości. Na razie postanowił się przespać.
Na zewnątrz zapadał zmierzch.  Czuł że ktoś nad nim stoi zanim resztki snu ulotniły się z  umysłu. Ekipa ratunkowa? Ale coś było nie tak. Za cicho. Żadnego szumu silników helikopterów, nic tylko szelest. To musiało być jakieś zwierzę. Powoli otwierał oczy.  Śnię pomyślał jeszcze zanim silny cios pozbawił go świadomości
Ból głowy  sprawiał, że kolejne przebudzenie było przykre. Za dużo tego pomyślał. Słońce paliło go w twarz. Powoli odzyskiwał zdolność widzenia. Rozejrzał się wokoło. Znajdował się w klatce usłanej sianem. Pręty zrobione z grubych pali robiły wrażenie solidnych. W kącie klatki walały się łachmany. Kiedy wzrok przyzwyczaił się do blasku południowego słońca mógł się rozejrzeć wokoło. Początkowo pomyślał że znalazł się gdzieś w południowej części europy gdzieś na Bałkanach, tam zawsze coś złego się dzieje , musiał wpaść w łapska którejś z militarnych grup terrorystycznych. Jedna widok jaki ujrzał przed sobą sprawił że zwątpił  we własne zdrowie psychiczne.  Prze d nim stała świnia. Albo stworzenie które miało w sobie sporo ze świńskości. To niemożliwe, ja śnię nadal – to było jedyne wytłumaczenie. Jednak realizm sytuacji przeczył takiemu twierdzeniu. Stojąca przed klatką istota przyglądała się uważnie. Inteligentne bladobłękitne oczka wwiercały się w Andrewa. Miała w sobie wiele cech świńskich jednak świnią nie była. Wyprostowana stała na dwóch nogach, racice przypominające spodki dawały jej pewne oparcie wgięty kark sprawiał że mogła patrzeć przed siebie, wyglądała jak karykatura , skrzyżowanie człowieka ze świnią. Jednak wyglądała mało zabawnie, zwłaszcza wyposażona w pokaźne kły wystające z dolnej szczęki. W łapach które przekształciły się w coś w rodzaju trzypalczastej dłoni trzymała coś co z pewnością było bronią, skrzyżowanie szerokiego miecza z toporem. Po pewnym uchwycie widać było że istota potrafiła się nim posługiwać. Pokryta sierścią przypomniała bardziej groźnego drapieżcę niż to poczciwe domowe stworzenie jakie Andrew znał  jeszcze kilkadziesiąt godzin  temu. Za ubranie miała tylko szerokie pasy przeciągnięte przez bary z doczepionymi do nich pojemnymi torbami. Ogólny widok przedstawiał się raczej przerażająco.  "Świniorz" jak Andrew mimochodem nazywać zaczął stworzenie, odwrócił  się i odszedł kołyszącym się krokiem straciwszy zainteresowanie jeńcem w klatce.  Andrew mógł zatem rozejrzeć się spokojnie wokoło. Znajdował się na czymś w rodzaju podwórza, wokół rozciągał się mur lepiony z gliny przypominający prymitywne afrykańskie budowle.  Przed nim a właściwie włączone do ściany znajdowały się szeregi mniejszych lub większych kopców z otworami drzwiowymi  z przodu.  Pomimo niechlujności konstrukcyjnej wszystko sprawiało wrażenie uporządkowania. Tu i ówdzie wydzielone ścieżki przecinały wzdłuż i wrzesz placu a pomiędzy nimi rosła   trawa pożółkła  nieco od sierpniowego  słońca.

Uspokoił się już i zaczął analizować sytuację. Coś musiało się stać, tylko co. Przez myśl przesuwały mu się najrozmaitsze hipotezy. Może znalazł się w wyniku awarii w jakimś równoległym wymiarze. Jedno było pewne, była to ziemia. Jedynie o czymś takim co miał przed oczami nigdy nie słyszał, a może to jakiś nielegalny eksperyment.  Jedyne co mógł zrobić w tej sytuacji to spróbować uciec z więzienia i skontaktować się z bazą lub jej tutejszym odpowiednikiem. Jako Amerykanin był przekonany, że USA  istnieje, niezależnie od okoliczności.  
Jego rozmyślania przerwał szelest, kupa szmat poruszyła się w kącie.  Napiął wszystkie mięsnie przygotowany do obrony.  Pośród łachmanów ukazała się para oczu potem brudna twarz. Człowiek ! Andrew odetchnął z ulgą a więc jednak nie wszystko jest nie tak.  Jego towarzysz przypominający z wyglądu dzikiego neandertalczyka przyglądał mu się nie mniej  zaskoczony, lecz w jego oczach nie było widać oznak niepokoju. Wygrzebawszy się z barłogu ostrożnie zbliżył się do pilota i począł go dotykać i obwąchiwać, stękając przy tym i sapiąc. Andrew odtrącił go zniecierpliwiony , nic nie zapowiadało interesującej konwersacji wyjaśniającej zaistniałą sytuację. Osobnik po dokładnym zapoznaniu się z osobą naszego bohatera stracił zupełnie zainteresowania, a na gesty zachęcające do jakiejkolwiek wymiany informacji reagował nerwowymi warknięciami. Oboje siedzieli wkrótce w przeciwległych kątach klatki  spoglądając na siebie od czasu do czasu spode łba. Na placu przed klatką sporadyczni pojawiała się któraś z istot, przy czym A zauważył że mieszkało ich w osadzie co najmniej kilkadziesiąt, o ile dobrze znał się na biologii zwierząt były obojga płci, co było zresztą dobrze widoczne. Kilka razy  pomiędzy lepiankami przeszedł młodszy osobnik. Jak widać było to zorganizowane od wielu lat  społeczeństwo. Pod wieczór do klatki podeszła jedna ze świń i przyniosła wiadro niezbyt apetycznie wyglądającej substancji. Nagłe ożywienie towarzysza klatkowej niedoli, aż nadto dowiodło, że to jedzenie. Świnia uchyliła dach klatki i bez ceregieli wylała zawartość cebrzyka prosto na środek ich celi, gdzie znajdowało się coś w rodzaju koryta. Łachmaniarz rzucił się do jedzenia, obrzydliwie chłepcząc śmierdzącą breję wrogo łypał okiem w kierunku Andrewa. Ten jednak nie miał ochoty jeść. Intensywnie myślał o czymś innym. Powoli zapadał zmierzch.

  ...

  - Kochanie... to była Sara!  Jak przez mgle widział jej miły uśmiech.- Kochanie jak dobrze, że wróciłeś – zdolność widzenia wracała powoli- wiesz były  kłopoty w  Tau – przestrzeni,  ale już wszystko w porządku. Kocham cię i nigdy nie  opuszczę niezależnie od wszystkiego - jej oczy stawały się szkliste. Kochana Sara, rozczulała go jak zawsze jej troska, dlatego ją kochał nade wszystko. Zapragnął jej  dotknąć, przytulić, ale ciało odmawiało posłuszeństwa. Podniósł prawą dłoń lecz z przerażeniem zauważył, że w jej miejscu ma cos koszmarnie dziwnego, trójpalczastą racicę! Sara zaczęła szlochać spazmatycznie, odwrócił głowę. W chromowanej obudowie szpitalnego łóżka patrzyło na niego karykaturalne odbicie świńskiego ryja.

...

Pochodnie płonęły wesołym ogniem, w ich blasku wszystko nabierało upiornie czerwonego odcienia. Andrew powoli wspinał się po ścianie klatki wiedział że sufit był tylko z grubsza zabezpieczony  drewniana zasuwką. Zauważył to już przy „kolacji” to zaintrygowało go napawając nadzieją na szanse ucieczki  z więzienia. Po krótkiej drzemce będącej raczej koszmarem, zaczął realizować swój plan.
Otwarcie okazało się nadzwyczaj proste. Dziwne że nie zauważył tego wcześniej, ale i tak dopiero noc dawała realną możliwość ucieczki.  Zeskoczył cicho na ziemię już na zewnątrz klatki.  Była ona oświetlona lecz nikogo nie zainteresował nagły ruch. Było późno w nocy więc wyglądało że potencjalni pilnujący poszli spać nieprzyzwyczajeni do niespodzianek.  Z zewnątrz zauważył że klatka osadzona była w glinianym murze , a z jednej i z drugiej strony ciągnął się szereg podobnych pomieszczeń. Wszystkie tak samo zbudowane i zamknięte.
Biegnąc wzdłuż szeregu klatek dostrzegł w każdej po kilku uwięzionych ludzi, Większość spała. Kilku dostrzegając nagły ruch  wydało tylko niespokojne pomruki.
Na końcu szeregu klatek w blasku księżyca zauważył szeroką bramę, widać było że nie stanowiła ona zbytniej przeszkody, jedynie w kącie drzemała jedna ze świń.   Andrew cicho przecisnął się przez szerokie żerdzie i ruszył w kierunku lasu. Będąc w połowie drogi usłyszał przeciągły gwizd, lub raczej kwiiiiik  zdaje się ze to strażnik przebudzony czymś z drzemki wszczął alarm dostrzegając zbiega.  Andrew Ruszył na oślep ściana lasu była coraz bliżej, za plecami słyszał już donośny jazgot rozmaitych głosów. Znalazłszy się wśród drzew poczuł się pewniej. Pędził w bladym blasku księżyca potykając się o gęste zarośla.

Mgła snuła się leniwie nad ziemią.  Poranny chłód orzeźwiał rozgrzane ciało. Andrew  już od wielu godzin czuł że musi w końcu odpocząć. Biegł przedzierając się przez chaszcze i  zarośla więc  zmęczenie zaczęło w końcu dawać się we znaki. Odgłosy pościgu umilkły za jego plecami, teraz dziękował bogu za morderczy żołnierski trening jaki musiał przejść w służbie w bazie lotniczej.  Wojskowy nawyk logicznego myślenia kazał mu poszukać  jakiegoś schronienia na następną noc. Był pewien jednej rzeczy – nie wracać do koszmarnej osady. Wszystko co przeżył do tej pory zaczęło wydawać mu się jakimś kosmicznym nieporozumieniem. „czyżbym oszalał?” myślał „może to majaki uśpionego umysłu astronauty uwięzionego w uszkodzonym statku pędzącym donikąd” jednak rzeczywistość zbyt wyraźnie dawała o sobie znać, ból, zmęczenie , pomieszane z rześkim zapachem  letniego poranka nie pozostawiały wątpliwości że to nie sen. Biegł nadal gdy słonce zawędrowało już dość wysoko nad horyzont.  Do utraty sił, jak najdalej się da- ta myśl dodawała mu sił. Nagle poczuł pod stopami inny grunt. Leśną murawę zastąpił twardy ciemny kamień. Asfalt. Dopiero po chwili myśl otrzeźwiła umysł. Jeżeli jest droga może trafi na jakieś ludzkie osiedle. Ruszył wzdłuż drogi. Stara szosa okazała się  dość szeroka choć zniszczona przez czas i las. Jednak zachowały się resztki białych pasów rozdzielających jezdnie. Z szerokich szczelin pęknięć wyrastały bujne krzaki i drzewa. Widok zarośniętej drogi przygnębił go.  Pytanie o to co się właściwie stało nie dawało mu spokoju, a wizja kataklizmu który wszystko zmienił na planecie nie była miła w połączeniu z sytuacją w jakiej się znalazł.

Szedł dość długo. Położenie słońca wskazywało na wczesne popołudnie, upał zaczął stawać się uciążliwy. Głód  i pragnienie Andrew odczuwał od wielu godzin. Po drodze spostrzegl kilkakrotnie leśną zwierzynę, co uspokoiło go wyostrzając jednocześnie instynkt dawnych łowców.  Zabawne jak krótka okazała się droga człowieka z  od cywilizacji do zupełnie dzikich zachowań.  Coraz bardziej opadał z sił kiedy to  wśród drzew dostrzegł pozostałości budynków.  Dotarł do osady, albo czegoś co po niej pozostało. Las się przerzedził a Andrew zauważył że stoi wśród zrujnowanych domostw. Parterowe śmieszne budyneczki przypominające małe bokowiska. Niektóre dobrze zachowane inne zniszczone przez czas lub spalone.  Wojskowe doświadczenie poopowiadało mu że w miejscach tych musiało być gorąco kiedy dochodziło do potyczek. Wojna ? Inwazja?  Widać jakaś pętla czasu wyrzuciła go do tej niesamowitej rzeczywistości, i te obrzydliwe istoty. Obce a jednocześnie  zadomowione tu na dobre.

Jego uwagę przykuł duży budynek leżący wzdłuż drogi. Przed nim wznosił się cokół z rzeźbą żołnierza.  Czerwonoarmista! A więc jednak był u siebie! Ale co się stało? Zagadka stawała się coraz bardziej intrygująca.  Postanowił przenocować w tym miejscu, poszukać wody i upolować coś zwłaszcza że okolica robiła wrażenie spokojnej. Duże drzwi do budynku, były wyłamane. Ich zmurszałe szczątki leżały na kamiennym chodniku. Wszedł do  zacienionego chłodnego wnętrza. To był przedsionek a za nim wejście do dużej sali z ogromnymi oknami z prawej trony i sceną na wprost. Na podłodze poniewierały się sterty książek gazet i papierów. Kiedy dotarł do środka sali zauważył że wszystkie te rzeczy wyrzucone zostały z pomieszczenia które widocznie znajdowało się powyżej sali a wewnętrzne okna wychodziły na scenę. W żadnym nie było szyb tylko pozostałości drewnianych ram smętne zwisały z zawiasów.  Widać że ktoś systematycznie demolował pomieszczenia w szale wyrzucając książki i papiery. Ślady walki były wszędzie jednak nigdzie nie natrafił na jakiekolwiek szczątki  czy to ludzkie czy zwierzęce. Z lewej strony znalazł pomieszczenie starej kuchni, z wyjściem na obszerne podwórze i las. Pochylił się nad stertą gazet. Wytłuszczone pożółkłe kartki, ale dające się odczytać litery. Znał ten język z dzieciństwa. Po raz kolejny odczuł irracjonalizm sytuacji.  „Przełom w badaniach genetycznych” krzyczał tytuł na jednej z kart.

„ Laureatka Nobla znana działaczka ruchu GlobalProEco   profesor biochemii, genetyk Alice B Cooper przedstawiła najnowsze  wyniki prac nad rozwikłaniem tajemnicy  genomu ssaków. Trwające od 15 lat badania nad sztucznym  doskonaleniem  łańcucha DNA zdają się przynosić konkretne efekty. Świnki morskie z eksperymentalnej hodowli poddane uszlachetnieniu  genetycznemu, w trzecim pokoleniu  posiadały, jak wykazały szczegółowe badania, o 40% większy iloraz inteligencji, niż te pozostawione bez zmian. Prof. Alice B Cooper zapowiada „Następnym krokiem będzie wykorzystanie do eksperymentu formy biologicznej znacznie bliższej człowiekowi...”. Jednak szczegółów eksperymentu nie ujawniła.  Przypomnijmy, że po zmianach w karcie praw człowieka zezwalającej na zaawansowane prace nad ... ” Andrew zamknął oczy. Świat zdawała się wirować wokół jak w pijanym zwidzie. 

„ ...Wójt  Gminy  zapowiedział, że pomnik przedstawiający zasłużoną obywatelkę  Alice B Cooper, (która przypomnijmy urodziła się w naszej gminie) stanie na najbardziej honorowym miejscu obok Rzeźby Świni, i tablicy pamiątkowej poświęconej Gregorowi Odważnikowi miejscowemu poecie  i działaczowi społecznemu, który to życie poświęcił pracy społecznej na rzecz kultury  naszej małej ojczyzny okupując to ciężką nerwicą i zejściem z wycieńczenia i głodu. Projekt pomnika przedstawił na posiedzeniu rady gminy znany i ceniony zarówno w kraju jak i za granicą artysta mieszkający w naszej miejscowości Wiesław Rysik ...” Nie był w stanie już tego czytać. Litery zamazywały mu się przed oczyma , a wszystko wokół wirowało. Upadł na stertę gazet i papierów.

...

  Zbliżał się do aluminiowej bramki. Czuł wszechogarniający strach, ale wiedział, że stąd nie ma ucieczki. Był zamknięty z w ciasnym tunelu. Podwórze otoczone było wysokim murem, za nim widać było wierzchołki sosen. Ze wszystkich sił zapragnął tam być. Za murem. Marzenie.  Tu czuł tylko zapach śmierci i krwi, która rozlana wokół w kilku brunatnych kałużach.
- O nasz dziwoląg... heh chodź no tu kochanieńki. – przed nim pojawił się człowiek ubrany w biały kitel pobrudzony brunatnymi plamami. Andrew poczuł falę przerażenia i obrzydzenia.  Gdzie jest jego ukochana Sara? Co tu się w ogóle dzieje. Nie rozumiał. W dłoniach człowieka w kitlu dostrzegł  dziwny przyrząd. Z fałszywie miłym uśmiechem zbliżał się do bramki.  Andrew poczuł na karku zimny dotyk, po czym potworny ból przeszył wszystkie komórki jego ciała....
Obudził się nagle słysząc szmer. Jak przez mgłę ujrzał nad sobą ciemne kształty.   Jedna z nich uniosła coś do góry. 
Ból powrócił...

  ...

Vice -Wieprz mrużył oczy z rozkoszą napawając się smakiem soczystego kawałka mięsa w ryju. Pochwali dziś na spotkaniu swojego kucharza który potrafił takie cuda robić. Teraz gdy trwała jeszcze oficjalna część święta musiał siedzieć na trybunie przyglądając się zabawom młodych Knurków i biegającym pośród tłumu Prosiakom. Lochy i Maciory jako z natury bardziej leniwe obsiadły widownie i przyglądały się występom grup cyrkowych i teatralnych przygotowanym na ten dzień.
 - Smaczne to – Vice-Wieprz zwrócił się do siedzącego obok Knura,  który był jego szefem a prezentował się jeszcze bardziej okazale  dostojny i o wiele grubszy – z czego to?
 - Złapaliśmy dziś jednego w ruinach, widać musiał uciec z którejś   Tuczarni, ale nasze Knurki nie dały się zwieść, szybko go odnalazły, i ubiły na miejscu. Tylko chudy  był trochę jak dla mnie, ale  mięso soczyste.
-  Te ucieczki to prawdziwa plaga naszych hodowli, trzeba by im łapy poobcinać od razu po urodzeniu wówczas nigdzie by nie zdołali odejść. Namiestnik próbował wprowadzić to w swoich Tuczarniach ale zdychało zbyt wiele młodych, to byłoby nieekonomiczne  dla naszej gospodarki żywnościowej posunięcie...- pokiwał zatroskany łbem.
Słońce zaczęło chylić się ku zachodowi oświetlając strzelisty maszt złożony z metalowych listew oraz ruiny na których  urządzono  scenę w stylu antycznym. pozostałość po poprzednich władcach tej planety
I po co im to było? – pomyślał Wieprz – przecież jedyne na co się przydają to mięso, głupie stworzenia niezdolne do wyższych uczuć. Wieprz ich nie lubił, śmierdzieli i mieli takie świdrujące drapieżne spojrzenia.  Kiedyś ponoć polowali na świnie, ale to tylko legendy dla prosiąt , ponieważ każdy wiedział,  że byli za głupi aby polować.
Od strony sceny zaczęły dochodzić dźwięki delikatnej muzyki, zaczęto znosić olbrzymie parujące patery, Mięso, szynki, golonki i inne specjały otoczone wianuszkiem wędzonych ludzkich głów. Każda zdobiona w egzotyczne warzywa i owoce.  Czerwień zachodzącego słońca dodawała jeszcze apetycznego kolorytu potrawom. Wszystko to wyglądało niezwykle wykwintnie.  To uroczysta kolacja dla wszystkich mieszkańców osady. Wieloletnia tradycja o której korzeniach nikt już nie pamiętał, ale to nie było teraz ważne. Świnie zresztą nigdy nie lubiły historii, rozkoszując  się teraźniejszością.  Trwało w końcu Święto, czas radości relaksu i odpoczynku.
 - Genialne - Wieprz poczuł się głodny na ten wspaniały widok- Genialne jest to Święto Ludzi... 

Życie jest piękne – pomyślał zatapiając zęby w soczystym kawale szynki.

 

 

 

uff...  Wiesław Matysik 2006/2007