Pan T i Bóg
Bóg zna wszystkich. Ale nikt nie zna Boga tak dobrze jak pan T.
Bóg polubił T nie z jakiegoś nadzwyczajnego powodu. Zresztą T niczym się
nie wyróżniał z tłumu podobnej do niego ludzkości. Był zadowolony z życia
takiego jakie wiódł i nigdy nie kierował do Boga żadnych wygórowanych
życzeń ani próśb. Nie był zanadto pobożny, lecz miał w sobie pewność, że
Bóg istnieje. Pan T jako myślący człowiek dostrzegał wszędzie
jego obecność.
Poza tym był miły i potrafił słuchać.
A Bóg lubi gdy się go słucha, więc pewnego dnia postanowił zaprosić T do
MIEJSCA W KTÓRYM MIESZKA BÓG. Ale wpierw postanowił odwiedzić T
osobiście. Udał się więc do jego mieszkanka.
Pan T przyjął Go z radością. . Znał w końcu Boga. Do tej pory jak
dalekiego krewnego z drugiego końca świata którego wiadomo, że nie pozna
się osobiście. Więc wizyta Boga mile go zaskoczyła. Przyjął go zatem
szczerze w gościnnym pokoju i poczęstował gorącą herbatą z cytryną.
Pierwszy raz rozmawiali długo i o ciekawych rzeczach. Bóg poprosił o
rewizytę.
I o dyskrecję.
Bóg wiele razy rozmawiał z ludźmi.
Wiedzą o tym wszyscy. Jednak Bóg z tych znanych wszystkim rozmów, nie
był zadowolony. Niczego bowiem dobrego z nich nie wynikało. Ludzkość na
wieść o tym, że ktoś rozmawiał z Bogiem dostawała religijnej histerii.
Bóg tego nie lubił. Stał się zatem ostrożnym w doborze rozmówców.
Bóg czasem czuł się samotny.
To z samotności właśnie wymyślił sobie i zaczął tworzyć swoje Dzieło.
Było ono odbiciem jego samego, ale nie nim samym. Otoczył się nim w
swojej boskiej pracowni. I od razu poczuł się lepiej. Był dumny ze swej
pracy, ale nie miał się z kim tą radością tworzenia podzielić. Z czasem
więc zamiast tylko przyglądać się swemu dziełu, zaczął z nim rozmawiać.
Nie z całym oczywiście. Wybierał sobie spośród milionów ludzi jednego
człowieka którego zapraszał do siebie. Niekiedy była to kobieta innym
razem mężczyzna.
Teraz wybrał sobie T.
Kiedy pan T przekroczył próg boskiego mieszkania, Bóg zaproponował
filiżankę gorącej czekolady i zaprowadził do swego ulubionego pokoju
gdzie stały dwa fotele i kominek.
To było miłe spotkanie.
Gawędzili już jak starzy przyjaciele.
Bóg głównie narzekał na samotność. Mówił też, o wątpliwościach jakie
miewa oglądając niektóre ze swych dzieł. Zastanawiał się zatem wespół z panem
T, jak teraz by je uczynił aby były lepsze. Np. Anioły. Piękne i mądre.
Jednak w swej świadomości bycia bliskimi Bogu zbyt dumne nie posiadły
umiejętności bycia skromnymi. Nie sposób było pogadać z nimi o zwykłych
rzeczach. One skąpane w boskim blasku nie wiedziały co to samotność i
skromność. Lubiły błyszczeć i śpiewać.
Bóg traktował je z pobłażaniem.
Niezadowolony był też ze swego Syna.
Ten z kolei za bardzo przyzwyczaił
się do brylowania na ludzkich ołtarzach. Uwielbiał skupiać na sobie
uwagę i powoli stracił kontakt z Ojcem.
Bóg jako, że miłosierny pozwala mu na to.
Nie wspominając już o innych świętych.
Ze wszystkich stworzeń Bóg najbardziej polubił zwykłych ludzi. Szarych i
skromnych. Ludzie byli inni niż napuszone i mądre anioły. Musieli
ustawiczna walczyć ze światem i własną słabością.
"Udał mi się człowiek" – zwykł mawiać Bóg, kiedy po raz
kolejny z panem T rozgrywał partyjkę szachów- "Do wszystkiego musi dochodzić sam i
przez swój własny spryt i mądrość, pokonując po drodze cały świat i
śmierć, a nawet mnie! A nie jest to, zapewniam, łatwe zadanie
mój przyjacielu – Wyszedł mi jak nic
innego we wszechświecie "- Uśmiechał się i pan T czuł, że Bóg potrzebuje
jego uznania. Kiwał
wówczas potakując głową mówiąc „tak, tak, jesteś dobry mój Boże,
naprawdę dobry...”.
Bóg czasem nawet pozwalał wygrywać w
szachy panu T.
Wiesław Matysik 2007
|